Hamlet
Silny gra o tron, Joanna Derkaczew, Gazeta Wyborcza, 4.06.2012

 

Nowy "Hamlet" Macieja Englerta (z Borysem Szycem) to portret mężczyzny rozkochanego we własnym testosteronie i w ciętych ripostach. Pomysł zbyt wątły, by wypełnić czterogodzinny spektakl.

Dramat księcia Danii polega na tym, że bardzo chce się bić, ale bardzo nie chce umierać. 
W czasach, gdy gry wideo nie ofiarowywały nieograniczonej liczby "żyć", a broń biała była ostra i ogólnodostępna, mógł to być rzeczywiście problem. Do tego w spektaklu we Współczesnym na królewskim dworze przypominającym portową tawernę z kącikiem bibliotecznym nie ma się z kim podzielić tymi dramatami. Zamieszkujący ten Elsynor mężczyźni to harcerzyki i halabardnicy. Niewyraźni, pozbawieni jakichkolwiek cech charakteru wtaczają się czasem na scenę tłumnie wraz z elementami scenografii. Kołyszą się w rytmie szumu fal, wznoszą kielichy z jowialnym entuzjazmem wilków morskich. Gdyby byli chórem operowym, mogliby choć co jakiś czas huknąć jakąś melodyjną frazą. Pozbawieni głosu markują tylko scenki rodzajowe, robiąc ruchome tło dla aktorów solistów. Gdy zaczynają rytmicznie recytować Szekspirowskie frazy, często nie starcza im oddechu.

Hamlet od pierwszych minut ma ochotę ich wszystkich poroznosić. Wzrok wbity w podłogę, w barkach i ramionach stan najwyższej gotowości, stopy zwodzą przeciwnika seriami nagłych zwrotów. Borys Szyc, pamiętny Silny w "Wojnie polsko-ruskiej", w scenach żalu i namysłu wykonuje rzeczy niepojęte. Niewieścieje lub przebiega przez wersy monologu płasko, łamiącą się chrypką postaci z kreskówki. Scenę zastawiono ciemnymi kolumnami - Hamlet przywiera do nich czasem, odchylając głowę jak musicalowa amantka.

Dopiero gdy zapada decyzja, by przyjąć maskę szaleńca - Szyc wchodzi w wygodny dla siebie rejestr. Staje się błyskotliwym zawadiaką, który, tak jak zbiry od Tarantino czy Hanekego, lubi poprowadzić z przyszłą ofiarą kpiarski dialog. Proste popisy komiczne wykonuje ze Sławomirem Orzechowskim (Poloniusz) i z Krzysztofem Kowalewskim (Grabarz Pierwszy). 

- Przed Hamletem zagrałem Płatonowa. A to, jak napisał Czechow, taki wiejski Hamlet, ale bardziej cyniczny - mówił "Gazecie" przed premierą Borys Szyc. Jego Hamlet to książę mściciel romantycznie zakochany w zmarłym ojcu (duch ojca Hamleta - Janusz Michałowski). O urodzie i anielskości ojca potrafi mówić długo. Gdy spotyka go podczas nocnej eskapady na mury, nie następuje między nimi żaden kontakt. Syn zastyga skulony na ziemi. Nieruchomy ojciec mówi powolnym głosem, raczej przerażonym postępującą niemocą niż pochodzącym z zaświatów - król nie zginął, ale popadł w starcze niedołęstwo. Hamlet nie podnosi nawet wzroku. Gdy mara zniknie, będzie nadal utrzymywał, że pięknego i dzielnego króla zgładzono w kwiecie wieku. Sam będzie zaś robił wszystko, by podkreślić swą siłę, młodość i męskość - aż w końcu zginie, próbując udowodnić w pojedynku, "kto tu nosi spodnie". Książę mściciel pragnie więc odwetu nie tyle na zabójcach ojca, ile na świecie, który każe człowiekowi się zestarzeć. 

Poza tym jednym sygnałem Maciej Englert nie dokonał wyraźnych wyborów interpretacyjnych. Wystawił dramat w wersji możliwie najszerszej i najbardziej rozrywkowej. Włączył do inscenizacji nawet te fragmenty, które często się pomija, gdyż zbyt łatwo mogą wprowadzić w błąd widza niezaznajomionego ze słownikami średniowiecznych symboli. Scena, gdy sposobiąca się do samobójstwa Ofelia (Natalia Rybicka) rozdaje dworzanom kwiatki, może się np. wydawać niepotrzebnym stylistycznym ozdobnikiem. Ile kryje się w tym geście niepokoju, wyznań i oskarżeń, domyślą się ci, którzy widzą różnicę między rozmarynem (symbol pamięci używany przy ślubach i pogrzebach - daje go bratu, domagając się pamięci o ojcu, a zarazem wyznając mu miłość), koprem (kobieca rozpusta), orlikiem o rogatych płatkach (niewierność) a rutą (wezwanie do skruchy i pokuty). Reżyser jednak nie rekompensuje tej przepaści kontekstu w żaden sposób. Jego Ofelia nie przychodzi sądzić i domagać się rozliczeń, ale po prostu wariuje. Przed chwilą tarzała się w bieliźnie przed parą królewską, równie dobrze może więc teraz biegać po zamku z polnym zielskiem.
"Hamlety" ostatnich dekad miewały w Polsce moc i znaczenie. Krzysztof Warlikowski (Teatr Rozmaitości) pytał swoim spektaklem o prawo do uczynienia z prywatności sprawy publicznej. Jan Klata oskarżał bohaterów "Solidarności" o odwrócenie się od ludzi i rezygnację z ideałów ("H.", Teatr Wybrzeże w Gdańsku). Radosław Rychcik (Teatr Dramatyczny w Kielcach) przyznawał, że jego własne pokolenie jest infantylne i sparaliżowane pretensjami do rodziców.

Najnowszy polski "Hamlet" okazał się morskimi opowieściami według Szekspira z jednym interesującym wątkiem walki o męskość. Czy ten jeden chwyt wart był jednak zmiany tragedii w musicalowe widowisko grozy z efektami specjalnymi i użyciem większości obsady jako ruchomego tła?

Deklaracja dostępności