Hamlet
Hamlet w Teatrze Współczesnym w Warszawie, Magdalena Kuydowicz, Zwierciadło, 22.05.2013

Wreszcie udało mi się dostać na długo już omawiany w kuluarach spektakl Szekspira z Borysem Szycem, jako księciem duńskim, w roli głównej.

Był straszny upał i aktorzy, podobnie jak widzowie, oblewali się potem w ciasnej sali sceny głównej  Teatru Współczesnego w Warszawie. Szybko jednak o tym zapomniałam, bo bardzo lubię ten najsłynniejszy chyba tekst o samotności. Reżyser i autor opracowania dramatu, Maciej Englert,  zdecydował się wystawić „Hamleta” klasycznie, korzystając z przekładu Józefa Paszkowskiego. Dzięki temu udało się reżyserowi wydobyć  wszystkie subtelne niuanse tekstu tego świetnego, uchodzącego już za klasyka,  tłumacza Szekspira. W tym przewrotne poczucie humoru, przechodzące chwilami w sarkazm, a to za sprawą zręcznej gry słów głównego bohatera dramatu.

Obsadzenie Szyca wydawało się bardzo ryzykownym i śmiałym posunięciem. Ale Szekspir nie pisze przecież, że jego bohater to subtelny intelektualista. Jest to raczej postać obdarzona wielką wrażliwością, pogmatwana wewnętrznie i nieradząca sobie z własnymi emocjami. Taki właśnie jest Hamlet w interpretacji Borysa Szyca. Aktor dzielnie niesie ciężar spektaklu na swoich barkach i przez blisko 4 godziny ani na chwilę nie traci rytmu ani narzuconego sobie bardzo dynamicznego tempa gry. Szyc to aktor intensywny, błyskawicznie zrastający się z postacią, którą gra. Jest bardzo autentyczny, momentami nieporadny, ale zawsze szczery wobec siebie i swojej wizji świata. Przypominał mi chwilami słynną filmową kreację Jamesa Deana w filmie „Olbrzym”- bo jego Hamlet jest równie żywiołowy i niepokorny. Przekonał mnie do swojej wizji, bo stworzył rolę po swojemu, brutalnie, szczerze i przejmująco pokazując samotność człowieka otoczonego tłumem zawistników.

Gorzej z postaciami kobiet. Gertruda (Katarzyna Dąbrowska) i Ofelia (Kamila Kuboth) nie wytrzymały siły aktorstwa  swoich partnerów -  w tym także Sławomira Orzechowskiego (rewelacyjny Poloniusz) czy Andrzeja Zielińskiego (świetny Klaudiusz), którzy jak zawsze  grają koncertowo. Poloniusz jest w interpretacji Orzechowskiego mało ambitnym, lecz przebiegłym człowiekiem z awansu, gdy tymczasem perfidny Klaudiusz  Zielińskiego mógłby  współcześnie być prezesem wielkiej żarłocznej korporacji. Orzechowski ma, jak zawsze, nieprawdopodobny sceniczny wdzięk i charyzmę, a  Zieliński czaruje nonszalancją i elegancją w każdym geście.

W takim towarzystwie młode aktorki wypadły blado, choć nie grały źle, tylko nierówno. Słowo jeszcze o dekoracjach Marcina Stajewskiego – niepotrzebnie przeładowanych, ciemnych i mrocznych. No i kostiumy Anny Englert – jakby przypadkowo wyciągnięte z garderoby. Nic niemówiące i niewnoszące do wizerunku postaci. A szkoda. Świetnie wyreżyserowane zostały sceny zbiorowe. Pojedynek Hamleta z Laertesem, czy przepięknie pokazana scena teatru ulicznego urzekają swoim wdziękiem. Reżyseria światła i muzyka Zygmunta Koniecznego budują już od pierwszych minut dobry klimat do wejścia w świat pogmatwanych intryg duńskiego dworu i toksycznej rodziny Hamleta. No, ale to wiemy nie od dziś – Maciej Englert znakomicie radzi sobie z aktorami i budowaniem nastroju na scenie. Wie także, jak przyciągnąć do swojego teatru młodego i dojrzałego widza.

I także dlatego jego „Hamlet” będzie kolejnym hitem tej warszawskiej sceny.

Deklaracja dostępności