<<< menu     <<< wstecz


   DOKUMENTACJA
 

Rok 1980

Max Frisch

Tryptyk

Przekład: Zbigniew Herbert
Reż. Erwin Axer. Scen. Ewa Starowieyska.
Oprac. muz. Jerzy Satanowski
Prapremiera światowa 15.IV.1980

Z okazji pobytu wybitnego pisarza szwajcarskiego w Warszawie i prapremiery jego sztuki, dziennikarz PAP przeprowadził z nim rozmowę.

- Pana nowy spektakl, którego premiera odbyła się dziś w Teatrze Współczesnym, jest dość trudny w odbiorze...

- To prawda, "Tryptyk" nie jest sztuką realistyczną. Wychodzi z założenia, że żyjący ciągle obracają się w kręgu umarłych. Mogą to być martwi synowie, ojcowie, mogą też być martwi filozofowie. Sztuka próbuje odpowiedzieć na pytanie jak z nimi żyjemy i co to w ogóle znaczy być martwym inaczej, niż rozumiemy śmierć kliniczną. Spektakl opowiada o stanie martwoty jeszcze w okresie życia, o stanie, kiedy wprawdzie istniejemy cieleśnie i duchowo, ale nie żyjemy - nie jesteśmy w ruchu, nie jesteśmy w stanie się zmienić.

- W jakim stopniu zamierzenia autora znalazły odbicie na scenie Teatru Współczesnego?

- Widzę wiele możliwości wystawienia "Tryptyku". Jestem bardzo zadowolony z inscenizacji Erwina Axera. Jest mocno stylizowana. Współpracowałem z reżyserem podczas prób i wiele się nauczyłem.[...]

Ireneusz Łukasik (PAP),
Sztandar Młodych 16.IV.1980

[...] Sztuka składa się z trzech scen, trzech obrazów. W pierwszym - uczestniczymy w uroczystościach po pogrzebie bohatera sztuki. Jest wdowa, jej przyjaciele i znajomi [...] Kiedy wszyscy wyszli posilić się do ogrodu pięknej willi, wchodzi niepostrzeżenie nieboszczyk, a wdowa zaczyna z nim rozmawiać.

Jest to raczej projekcja jej myśli, dialog z własnymi wyrzutami sumienia. Wdowa zna doskonale sposób reagowania swego zmarłego męża, wyobraża sobie , jak mógłby on na jej słowa odpowiedzieć i słyszy te odpowiedzi. Zofia Mrozowska i Henryk Borowski grają te role (na tle bardzo dobrego zespołu Teatru Współczesnego) - znakomicie.

W drugiej scenie toczą się rozmowy pomiędzy nieżyjącymi na polanie nad rzeką. Lecz jeśli w pierwszej scenie jeden nieboszczyk pojawia się wśród żywych, tu na odwrót: jeden żywy (Pastor) zjawia się wśród umarłych. Rozmawia się tu o sprawach powszednich, codziennych, lecz wszystko osnute jest mgiełką poezji śmierci.

W trzeciej scenie żywy rozmawia ze swą umarłą kochanką. Sens tej sceny (tak jak i całej sztuki) tkwi w tym, że wszystko, co zostało raz dokonane jest nieodwracalne i ostateczne. Nie można już tego naprawić, zmienić ani odpokutować.[...] Trzecia scena należy wyłącznie do Mai Komorowskiej (Francine) i Jana Englerta (Roger). Ich dialog jest tak gęsty, tak bardzo nasycony podtekstami, że można go smakować, jak dobre, stare wino.

Erwin Axer opracował niezwykle precyzyjnie to przedstawienie. Każde słowo i każdy ruch ma tu swoją wymowę. Reżyser jakby skrył się za plecami aktorów. Nie narzuca się, ale widoczna jest jego sprawna ręka.

Scenografia Ewy Starowieyskiej idealnie przystaje do myśli przewodniej utworu.

Roman Szydłowski,
Trybuna Ludu 29.IV.1980

...światowa prapremiera sztuki Maxa Frischa "Tryptyk" w Teatrze Współczesnym w reżyserii Erwina Axera. I autor wybitny, i reżyser znakomity, i teatr wzorowy. A jednak porażka. Więc co się stało? Czyżby sztuka "nawaliła", reżyser zlekceważył, zespół się zdrzemnął? Nic z tych rzeczy. "Tryptyk" to dzieło dramatopisarza doświadczonego, ze sceną obytego, który dobrze zna jej prawa. Nie ma w tym "Tryptyku" dynamizmu "Biedermanna i podpalaczy", nie ma protestu moralnego i społecznych ostrości "Andorry", i mało jest przekornego wdzięku "Miłości do geometrii".

Ale jest filozoficzna nośność i robota majsterska, każdy szczegół dopracowany, każdy dialog dopieszczony. I na tym przefajnowaniu teatr się potknął. Bo Axer, mistrz stylizacji i zarazem wierności autorowi, zastosował i w przypadku "Tryptyku" tę samą metodą, z jaką reżyseruje wybrane przez siebie utwory (a słabych, z minimalnymi wyjątkami, nie bierze na warsztat). I stało się, że stylizacja przerosła myśl i obnażyła jej pretensjonalne wiązania, że sztuka się rozwlekła i unudniła.

Najlepsi aktorzy zastygli na minuty i kwadranse w pozycjach mumijnych i nie zdołali wykrzesać życia z granych przez siebie nieboszczyków (rzecz dzieje się głównie w świecie umarłych) lub kandydatów na nieboszczyków. Dotyczy to zarówno Henryka Borowskiego jak Mai Komorowskiej, zarówno Wiesława Michnikowskiego jak Jana Englerta. "Sami w sobie" byli świetni, a jednak męczyli. Gdybyż reżyser przytłumił celebrę, przykrócił dialog, tchnął więcej życia w pogrobowy egzystencjalizm! Naczelnym zadaniem reżysera jest usługowa rola wobec autora. Ale zarazem kreacyjna. Taki to już paradoks reżyserii.[...]

Jaszcz,
Perspektywy nr 22, 30.V.1980

[...] "Tryptyk" nie jest sztuką doskonałą, nie jest z pewnością najlepszym z utworów Frischa, ale wprowadzenie go na scenę oraz poważne potraktowanie godne jest aplauzu. Jeszcze nie tak dawno nie byliśmy w stanie docenić odwagi, jakiej wymaga uparte, niepopularne i - na pozór - nie zawsze niezbędne, trwanie, na przekór żądaniom i urodom, a może nawet potrzebom chwili. Fakt, iż ktoś - tak jak Axer - wyznaje publicznie (w dodatku w TV), iż w sztuce może go fascynować np. język, jakim - po literacku - wyraża swe myśli autor, napawa nas niemal zdumieniem.

"Nadszedł czas, kiedy nikt i nic nie chce być tym, czym jest, i pragnie stać się kimś, czymś innym. Kim i czym, tego dokładnie nie wie, byle nie sobą" - pisze w swym własnym felietonie (Dialog 1979, nr 8) Sławomir Mrożek.

Czego by nie rzec o teatrze Axerowskim ostatniego okresu, przyznać trzeba, iż należy w tej mierze do chwalebnych wyjątków. Nie ekscytuje nas, to pewne, ale dobrze, że możemy znaleźć się w nim od czasu do czasu.

Marta Fik,
Twórczość nr 7, lipiec 1980

więcej zdjęć ->>>>



 

Edward Bond

Kobieta

Przekład: Gustaw Gottesman
Reż. Maciej Englert. Scen. Jerzy Juk-Kowarski.
Kostiumy: Irena Biegańska
Muzyka: Jerzy Satanowski
Prapremiera polska 6.XII.1980

Bond napisał sztukę nierówną, chwilami trochę przegadaną. Ale są w niej sceny wstrząsające i one decydują o jej znaczeniu. Nie jest to sztuka przyjemna. Nie przynosi ano oczyszczenia, ani nadziei. Zmusza jednak do myślenia o człowieku i jego losie. Grecy zniszczyli Troję i zbudowali na jej gruzach swą potęgę. Lecz z kolei ich państwo zniszczyli Rzymianie, a oni padli ofiarą germańskich najeźdźców. Każda z cywilizacji, zbudowanych na gwałcie i przemocy musi zginąć. Zostaje tylko to, co stworzył duch ludzki, co dali światu wielcy twórcy i ich intelekt.

Maciej Englert wyreżyserował przedstawienie starannie, nadając mu dobry rytm, co ułatwiła prosta i funkcjonalna scenografia Jerzego Juk-Kowarskiego. Bardzo dobrze wspiera zamysł reżysera nastrojowa muzyka Jerzego Satanowskiego.

Główny ciężar dźwigają w nim aktorzy. Przede wszystkim Zofia Mrozowska, tragiczna, silna, władcza, niezłomna i bezwzględna w roli Hekaby. Bardzo dobrą partnerkę znajduje w osobie Barbary Sołtysik (Ismena), wzruszającej, szlachetnej, nieszczęsnej w swym obłędzie, którym zapłaciła za próbę uratowania Greków i Trojan, za próbę zakończenia wojny bez zwycięzców i zwyciężonych, bez krwawych ofiar.

Jan Englert gra z żarem Herosa, przydając tej dwuznacznej postaci wiele patosu i trochę sceptycyzmu. Henryk Borowski jest przebiegłym Nestorem, w którym jest trochę z Odysa. Czwórka protagonistów przewodzi całemu prawie zespołowi Teatru Współczesnego; widoczni są tu szczególnie: Krzysztof Gordon (Tersytes), Wojciech Wysocki (Ajaks), Gabriela Kownacka (Kassandra), Krzysztof Wieczorek (Arcykapłan), Mirosław Konarowski (Syn), Andrzej Stockinger (Arcykapłan) i Józef Konieczny (Kapłan).

Na szczególne uznanie zasługuje Wiesław Michnikowski za rolę Człowieka. Skupiony, udręczony, pełen godności i wewnętrznej siły jest może jedyną nadzieją w tym mrocznym przedstawieniu. Tym ważniejsza staje się ta rola.

Roman Szydłowski,
Trybuna Ludu 20.I.1981.



...Szczególnie w pamięci pozostała mi inscenizacja Macieja Englerta "Kobiety" Edwarda Bonda w Teatrze Współczesnym w Warszawie (premiera w grudniu 1980 roku).

Wprawdzie angielski dramaturg nawiązuje w swojej sztuce do wojny trojańskiej i w duchu pozostał wierny Homerowi, to ze znanymi z Iliady wątkami i postaciami poczyna sobie dość dowolnie. W jego wersji wojna toczy się nie o Helenę, lecz o symbol - o posąg bogini szczęścia znajdujący się w Troi, do którego także Grecy roszczą pretensje. Z początku jest to pretekst oficjalny, casus belli, podczas gdy faktyczne przyczyny wojny są inne: grecka racja stanu, urażony honor Achajów, społeczny głód łupów i krwi.

Z czasem sprawa posągu przeradza się w mit o wampirycznej sile zniewalającej młodego Herosa - wodza Greków. Po zdobyciu miasta posąg znika, a jego poszukiwanie staje się jedyną racją życia Herosa. W drugiej części właśnie ona - racja życia - popycha akcję sztuki. Równolegle do planu zdarzeń rozgrywa się dramat postaw, dramat, który nie jest tragedią, ponieważ autor dobitnie mówi, kto tu ma rację. Hekabe. Po śmierci Priama staje na czele Trojan, a choć wojna budzi w niej niechęć, musi konsekwentnie bronić miasta. Hekabe, nawet gdy chce, nie może postępować uczciwie i humanitarnie, ponieważ najeźdźcy prowadzą nieuczciwą grę. W tym miejscu wyczuwamy wyraźną polemikę Bonda z Arystofanesem jako autorem Lizystraty, pięknej i do dziś zabawnej komedii, której sens zawiera się w prostej anegdocie; oto kobiety z różnych miejsc Hellady mają dość wojen prowadzonych przez mężczyzn i ogłaszają strajk seksualny.

Doświadczenia dwudziestego wieku nie pozwalają na tak proste rozwiązania.

Hekabe grała Zofia Mrozowska. W pierwszej części rolę swoją zbudowała z drobnych, nerwowo urywanych działań. W drugiej - jako emigrantka na jednej z wysp, wydawała się spokojna, a właściwie skamieniała z bólu. I zagadkowa.
Oto wylądowała ekipa greckich żołnierzy poszukujących posągu. Nie wiemy, czy Hekabe ukryła go, czy zatopiła w morzu? Czy rzeczywiście jest niewidoma? Czy przestała już myśleć o polityce, czy przeciwnie, myśli o niej szczególnie intensywnie, spacerując wzdłuż brzegu?

Tu spotyka Człowieka (grał go przejmująco smutny Wiesław Michnikowski), dzikiego lokatora wyspy, uciekiniera z kopalni srebra. Jest to postać z ciemnych podziemi ludzkości, pełna przy tym stłumionej katorżniczą pracą miłości życia.
Hamlet, zastanawiając się nad łzami aktora grającego w jakiejś sztuce o tematyce wziętej z Iliady, pyta:

"Czym dlań Hekuba lub on dla Hekuby,
By płakał po niej?
"

Jak się więc miała ta Hekabe z Teatru Współczesnego do ówczesnej rzeczywistości z grudnia 1980 roku? Czy mieliśmy jej współczuć? Nie, ona nie dopuszczała litości, próbowała przekonać nas do swojej racji. Ta racja to obrona życia przed niewolą, wojną, złą wiarą pieniącą się po obu stronach murów oblężonej Troi. Dlatego zamiast komentarza w programie "Kobiety" wydrukowano pełny tekst Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka i projekt Kodeksu przestępstw przeciwko pokojowi i bezpieczeństwu ludzkości.

Wejście do teatru przy ulicy Mokotowskiej w Warszawie było wtedy jedynym miejscem w Polsce, w którym można było dostać te dokumenty. Rządzący, nawet stojąc w obliczu "odnowy", nie chcieli słyszeć o tym, że "wszyscy ludzie rodzą się wolni i równi pod względem swej godności i swych praw".

Rok po premierze "Kobiety" wprowadzono stan wojenny.

Piotr Mitzner,
Zagrać wszystko, Wyd. Twój Styl, Warszawa 2003.

więcej zdjęć ->>>>