Knock, czyli triumf medycyny
Jan Kott, Przegląd Kulturalny nr 29, 14.07.1960

Dr Knock ma rację. Przed pół wiekiem psychiatria ogłosiła, że nie ma ludzi normalnych, są tylko mniejsi lub więksi wariaci. To był niewinny początek. Potem okazało się, że nie ma zdrowych. Są tylko mniej lub bardziej chorzy. Każdy jest potencjalnym pacjentem. Kiedy Romains pisał swego "Knocka", nadchodzila era higieny i profilaktyki. A więc wszyscy się leczmy i wszyscy się kształćmy! Od osesków do staruszków. Jules Romains pokazał jedno z szaleństw XX wieku. Bo w końcu wszyscy do łóżek, to niemal to samo, co wszyscy do szkół. Dr Knock nie jest szarlatanem. On chce tylko uporządkować świat. Co za piękna wizja! Wszyscy w tej samej godzinie, trzy razy dziennie: rano, w południe i wieczór mierzą sobie temperaturę, gimnastykują się, robią siusiu. Sztuka Jules Romainsa nie jest tylko o medycynie, i w tym jest jej drugie niespodziewane dno. Bawiłem się na tym spektaklu świetnie. Powierzenie roli Knocka Kazimierzowi Rudzkiemu było pomysłem wielkim. Nie wyobrażam sobie, aby ktokolwiek inny w Polsce mógł tak zagrać tę rolę. Może lepiej, może gorzej, ale na pewno inaczej. I to nie tylko w środkach, nie tylko w zimnym podawaniu dowcipu i w lodowatej masce. Ten nowy doktór Knock naprawdę wierzy w medycynę; w medycynę jako środek uporządkowania świata. Nie jest ani karierowiczem, ani oszustem; jest człowiekiem zasad, idei i planowania. Cały spektakl poprowadzony został cienko i finezyjnie. Może tylko zbytnio Axer delektował się szczegółami. Trzeci akt trochę się dłużył. Wiele epizodów było jednak znakomitych. Czechowicz jak zawsze piekielnie zabawny. Świetni Kossobudzka, Perzanowska, Kondrat. Przedstawienie będzie miało fantastyczne powodzenie. I słusznie.

Deklaracja dostępności