To idzie młodość...
Śpiewy i tańce, Jan Ensztein, Nowa siła krytyczna, 16.12.2008

Nowa produkcja Teatru Współczesnego to muzyczny spektakl, w który zaangażowany jest prawie trzydziestoosobowy zespół aktorski, muzycy, choreograf. Maciej Englert zrealizował musical, od którego bije produkcyjnym profesjonalizmem oraz nieuchronnym sentymentem. Przedstawienie oparte na prozie Marka Nowakowskiego opowiada o młodości w Polsce okresu stalinizmu. Za pomocą PRL-owskich i amerykańskich szlagierów z lat pięćdziesiątych Maciej Englert przygląda się poddanym indoktrynacji ZMP-owcom, studentom oraz kontestującym bikiniarzom. Akcja umieszczona w środowisku młodych socjalistów skupia się na Światowym Festiwalu Młodzieży i Studentów, który odbył się w Warszawie w roku 1955. Był on wolnościowym oddechem w ugruntowanym totalitaryzmie. W przedstawieniu pokolenie oglądane przez pryzmat komunistycznego spędu przedstawione jest w dziwnie jednorodny sposób. Nawet w środowisku ZMP nikt nie wierzy w komunizm, co nie wydaje się wysoce prawdopodobne. W czasie festiwalu młodzi bohaterowie "To idzie młodość" przewidywalnie bawią się, tańczą i przeżywają ulotne miłości. Reżyser stara się powiedzieć, że młodość zawsze wygląda podobnie, bez względu na ustrój, a wtłoczenie dorastających ludzi w sztywne ramy nie skończy się sukcesem. To dosyć banalne stwierdzenie przedstawione zostaje w sposób charakterystyczny dla musicalu, uproszczony w budowie fabuły i postaci. Właściwie struktura przedstawienia to zbiór krótkich scen, często o charakterze skeczy wyśmiewających na przykład partyjną logikę i nowomowę. Potem następuje motyw muzyczny czy taneczny. Śmieszą pieśni o planie sześcioletnim czy zakochanej tokarce, mam jednak wrażenie, że żartując z komunizmu, od czasów Stanisława Barei, czyli od kilkudziesięciu lat, śmiejemy się z tych samych dowcipów. Wywód sekretarza dotyczący boogie-woogie z "To idzie młodość" można by spokojnie umieścić w "Misiu". Dlatego humor spektaklu, mimo iż może nadal śmieszyć, wydaje mi się nieco wtórny. Pełno w tym spektaklu sentymentalizmu i nostalgii. Finałowa scena, w której wszyscy aktorzy wychodzą na scenę śpiewając: "Ten czas jest w nas", jest emocjonalnie przesadzona i wręcz niesmaczna. Wspominanie jest jednak w wyważonej dawce zawarte w postaci Stanisławy Celińskiej - Przechodnia. Aktorka pozornie nie ma w spektaklu żadnej poważnej roli. Pojawia się na scenie jakby oglądając retrospektywę swojej młodości. Wykonuje wspólnie z Anną Czartoryską na przykład nastrojowe "Besame mucho" Consuelo Vel

Deklaracja dostępności