Teremin
Kontra: Spektakl pozbawiony finezji, Jan Bończa-Szabłowski, Rzeczpospolita, 05.05.2007

Artur Tyszkiewicz pokazał, jak mądrą, przejmującą i wielowarstwową sztukę o ludzkim zniewoleniu zamienić w szereg gagów. Choć na początku widz się uśmiecha, potem zaczyna się potwornie nudzić. Mniej zorientowany w tragicznej biografii głównego bohatera Lwa Teremina mógłby pomyśleć, że ogląda fantastyczną opowieść o szalonym wynalazcy, który - jak każdy geniusz - ma kłopoty ze znalezieniem sponsora. Na szczęście udało mu się znaleźć trzech przyjaciół, którzy pomagają mu urzeczywistnić realizację projektu bezdotykowego instrumentu muzycznego. Ich wspólne koncerty po latach powodzenia i zainteresowania zaczynają się jednak spotykać z obojętnością. I występującym artystom należy się współczucie. Z tą tezą mógłbym się zgodzić. Artystom rzeczywiście należy się współczucie, głównie z powodu działań reżysera. Bohaterowie Petra Zelenki to najczęściej ludzie bierni, słabi, poddający się nurtowi życia, bez pomysłu na związki emocjonalne z innymi. I takich spotykamy w tej opowieści. Ale nie w Teatrze Współczesnym. Tu mamy przede wszystkim postacie komediowo-groteskowe. W dobrym (Janusz Michałowski) i złym (Sławomir Orzechowski) guście. W Tereminie Leona Charewicza nie widać rozdarcia wynalazcy, który ma świadomość, że po przyjeździe do USA jest bezustannie inwigilowany przez sowiecki wywiad. Rozwód z żoną i tajemniczą śmierć ojca przyjmuje niemal obojętnie. Reżyser nie dał też szansy zaistnieć na scenie żonie bohatera (Monika Krzywkowska) ani Lavinii (Monika Pikuła), kobiecie autentycznie nim zafascynowanej. Dwaj pracownicy bezpieki Jan Pęczek i Michał Piela wypadli jak postacie z podrzędnego kryminału. Petr Zelenka z pewnością zasługuje na więcej finezji.

Deklaracja dostępności