Historia miłosna
Konserwatysta na lekcjach empatii, Piotr Zaremba, Rzeczpospolita , 09.05.2025

Nowy spektakl Teatru Współczesnego za dyrekcji Wojciecha Malajkata pokazuje, że warto szukać w teatrze wzruszenia.

Historia miłosna", napisana przez francuskiego aktora, scenarzystę i reżysera Alexisa Michalika, to trzecia premiera nowej dyrekcji warszawskiego Teatru Współczesnego. Wyreżyserował ją sam dyrektor Wojciech Malajkat, nieraz trafnie wybierający ciekawe współczesne teksty. Pospierałem się po przedstawieniu ze znajomymi, którzy uznali, że było zbyt proste i melodramatyczne. Z zawstydzeniem przyznam się, że ja w paru momentach ocierałem dyskretnie łzy. Skądinąd mnie jako widza łatwo wzruszyć, nawet kiedy dostrzegam najprostsze emocjonalne szantaże. Ale tu mogłem bronić spektaklu z czystym sumieniem. Bo teatr nie jest tylko od dostarczania nowych myśli. On powinien uczyć empatii.

A początek mnie, tradycjonaliście, niby nie wróżył najlepiej. Oglądamy rodzące się uczucie dwóch dziewczyn: Katii i Helen. Ta pierwsza to zadeklarowana lesbijka. Ta druga nie - trafia na partnerkę przypadkiem. Przez chwilę autor snuje opowieść słodko-optymistyczną. Konsekwencją związku jest sprawienie sobie - na żądanie Helen - dziecka. Nie drogą adopcji, tylko jedna z nich zachodzi w ciążę. Ale potem jest coraz mniej różowo, bo związek rozpada się jeszcze przed porodem. Katia wychowuje dziecko samotnie. I nadchodzą nowe katastrofy życiowe. Trzeba szukać pomocy u rozchwianego brata Helen - Roberta, a nawet u dawnej partnerki.

Można się zastanawiać, jaką tu dostajemy etyczną konkluzję. Bo to opowieść o blaskach uczucia, ale i o jego nietrwałości, kruchości. Nie dotyczy to tylko związku jednopłciowego, ale i niszczonych zbyt łatwo więzi rodzinnych. Na początku trójka głównych bohaterów żyje w błogim przekonaniu, że jeśli coś im zagraża, to tylko "skrajna prawica". Potem się okazuje, że życie przerasta ich samych.

Ale chyba nie należy tu szukać twardej konkluzji w jakimkolwiek ideowym sosie. Mowa jest o rozmijaniu się tożsamości seksualnych, ale także o stracie najbliższych. I jeszcze o fatum, w następstwie którego pewne zdarzenia są nieuchronne, bo dziedziczy się skłonności po rodzicach. Może nie jest to rewolucyjnie odkrywcze, ale ładnie, subtelnie opowiedziane. Będę się upierał: dobrze jest szukać w teatrze wzruszenia.

Pośród graficznie ciekawych, przesuwanych przez samych aktorów dekoracji Wojciecha Stefaniaka miotają się bohaterowie, zwyczajni jak my sami. Cudownie to jest zagrane przez Katarzynę Dąbrowską ( Katia) i Barbarę Wypych ( Helen). Pierwsza rozpaczliwie walczy o zachowanie status quo na jej warunkach. A pastelowy, niepowtarzalny głos Dąbrowskiej czyni ową stałość uczuć czymś fascynującym. Z kolei Barbara Wypych, przeżywająca aktorski złoty okres, mieni się różnymi barwami niczym kameleon.

I mamy Roberta, brata Helen. Facet często w takich opowieściach przegrywa w zderzeniu z kobiecą wrażliwością, ale tu zachowuje prawo do własnych racji. Marcin Stępniak, bardzo fortunnie podejmujący pracę we Współczesnym, jest najpierw pewny siebie, potem pogubiony, można powiedzieć - osobno nieszczęśliwy. I to on przy początkowej nonszalanckiej kanciastości postaci i roli dostarczył mi największych wzruszeń.

On, jak również Barbara Biardzka w dziecięcej roli Kai, 12- letniej córki Katii. Wprowadzenie do opowieści dziecka gwarantuje wyciskanie łez. A jednaki w samych kwestiach tej postaci, i w jej dojrzałym wykonaniu nie wyczuwałem łatwizny.

Jest jeszcze smutna, jakby przymglona Julia, żona Roberta, kryjąca największą tajemnicę tej historii. I znów, wypada się cieszyć z aktorskiego rozwoju Moniki Pawlickiej. Agnieszka Pilaszewska jako złowroga biurokratka i Szymon Mysłakowski jako zatroskany lekarz dopełniają obrazu świata pogrążającego się w chaosie, dającego zbyt mało oparcia i tylko odrobinę szansy. Czy kiedyś cena takiej szansy była mniejsza, czy to historia stara jak świat? Niech każdy odpowie sam.

 

Deklaracja dostępności