Szaleństwo nocy letniej
O przesileniu, czułości i chwilach, które mijają, Wiesław Kowalski , Teatr dla wszystkich , 05.06.2025

O spektaklu „Szaleństwo nocy letniej” Davida Greiga i Gordona McIntyre’a w reżyserii Ewy Konstancji Bułhak w Teatrze Współczesnym w Warszawie pisze Wiesław Kowalski.

W epoce teatralnej widowiskowości i konceptualnego przesytu, warszawska inscenizacja Szaleństwa nocy letniej prezentuje się jako przedstawienie skromne, lecz precyzyjnie wyważone. Tekst Davida Greiga – oparty na narracyjnej, performatywnej i muzycznej formie opowiadania – zyskuje w tej realizacji wyraźnie liryczny wymiar. To nie tylko historia przypadkowego spotkania, lecz studium emocjonalnego przełomu, opowiedziane językiem, który jednocześnie nawiązuje do klasycznego dramatu i podważa jego ramy.

Sztuka Greiga napisana została w formule „play with songs”, jednak jej konstrukcja odbiega od schematów typowej komedii romantycznej. Narracja prowadzona jest w trzeciej osobie, co z góry dystansuje widza od iluzji psychologicznego realizmu. Postaci – Helena i Bob – jednocześnie są sobą i opowiadają o sobie. Ten zabieg nadaje utworowi charakter autotematyczny, parateatralny i pozwala płynnie przechodzić między grą a komentarzem. To teatr opowieści – nie linearny, lecz mozaikowy, złożony z retrospekcji, wewnętrznych monologów, wyobrażeń i alternatywnych wersji wydarzeń.

Ewa Konstancja Bułhak z wyczuciem i szacunkiem podchodzi do tej wielowarstwowej struktury. Spektakl rozwija się w formie serii muzyczno-słownych obrazów, których dramaturgia przypomina bardziej utwór muzyczny niż klasyczny dramat z wyraźnym punktem kulminacyjnym. Tekst miejscami sprawia wrażenie improwizowanego, by za chwilę brzmieć jak starannie zaaranżowany jazzowy temat.

Wrażenie harmonii nie byłoby możliwe bez wyrazistych kreacji aktorskich. Natalia Stachyra (Helena) i Mateusz Król (Bob) tworzą duet pełen subtelnych napięć, niuansów i emocjonalnych półtonów. Ich gra balansuje między dystansem a zaangażowaniem, ironią a szczerością. Aktorzy doskonale czują rytm tekstu – wiedzą, kiedy przyspieszyć, gdzie zawiesić pauzę, jak zbudować znaczenie ciszą.

Piosenki – z muzyką Gordona McIntyre’a – nie są przerywnikiem. Pełnią funkcję dramaturgiczną, przejmując rolę wewnętrznych monologów i dając wyraz emocjom, których bohaterowie nie potrafią lub nie chcą wypowiedzieć wprost. Tłumaczenia Elżbiety Woźniak i Tomasza Dutkiewicza są naturalne, rytmiczne, trafnie oddające ton oryginału. W jednej z kluczowych scen – w klubie SM – warstwa muzyczna zyskuje niemal transowy charakter, stając się rytuałem emocjonalnego odkrycia.

Greig nie konstruuje klasycznej kulminacji – to opowieść o chwili zawieszenia, niepewności, o tym, co może, ale nie musi się zdarzyć. Podobnie jak w Śnie nocy letniej, spotkanie Heleny i Boba ma wymiar magiczny – ale nie w sensie baśniowym, lecz egzystencjalnym. Forma spektaklu wzmacnia to wrażenie: oglądamy historię, która mogła mieć miejsce, ale nie mamy pewności, czy się wydarzyła. Może była snem, może pragnieniem, może jedynie błyskiem świadomości.

Reżyserka podkreślała, że to przedstawienie „o ludziach, o miłości, o chwili, która może nie wrócić”. I rzeczywiście – to nie komedia romantyczna, lecz medytacja nad samotnością, tęsknotą i przypadkiem. Używając lekkiej formy, mówi o rzeczach trudnych, nie szukając łatwych odpowiedzi. Pozwala widzowi oddychać rytmem bohaterów i współodczuwać, nie narzucając interpretacji.

Szaleństwo nocy letniej to intymny, muzyczny duet o nadziei, lęku przed bliskością i odwadze, by jeszcze raz uwierzyć, że coś może się wydarzyć. Przedstawienie zachwyca precyzyjną strukturą tekstową i świadomie oszczędną formą sceniczną. To także pokaz aktorskiego kunsztu w teatrze narracyjnym – takim, który mówi nie przez efekty, lecz przez skupienie, rytm i emocję. Z pozoru lekkie, a jednak głęboko poruszające świadectwo siły współczesnego teatru środka.

Deklaracja dostępności