Szaleństwo nocy letniej
Szkocki apetyt na czereśnie, Jacek Mroczek , TeatrVaria , 06.06.2025
Bob to drobny cwaniak. Helena - prawniczka od rozwodów. Ile może się zdarzyć pomiędzy piątkowym winem w korpo-winiarni, a poniedziałkowym porankiem na promie? Jeśli chcą się Państwo dowiedzieć, zachęcam do wizyty w warszawskim Teatrze Współczesnym. Na Scenie w Baraku "Szaleństwo Nocy Letniej’ w reżyserii Ewy Konstancji Bułhak.
Nazwisko pani reżyser jest jak stempel jakości: Wiadomo, że dostaniemy wysokiej klasy projekt muzyczny. Ale zarazem projekt w którym, poza śpiewem, Aktorzy będą mieli coś do powiedzenia. I tak właśnie się na mniejszej scenie Współczesnego dzieje. Natalia Stachyra i Mateusz Król. Przemiły duet, u polskiego widza zapewne momentalnie, już od pierwszych minut przywołujący w pamięci genialny „Apetyt na czereśnie” Agnieszki Osieckiej. Trudno umknąć od takiego skojarzenia. Śpiewają, rozmawiają zabawnie ale i lirycznie - bawią, jednocześnie dając okazję do zamyślenia. Czy jest coś złego w porównaniach? Nic. Absolutnie nic. Wręcz przeciwnie. Piszę o skojarzeniu z „Apetytem…” tylko po to, aby Państwu ten spektakl przybliżyć i pokazać, czego możecie się po nim spodziewać.
Rzecz dzieje się współcześnie w Edynburgu. Dwoje trzydziestopięciolatków wpada na siebie w barze. Helen szuka zapomnienia i zapewne zemsty na mężczyźnie, który wystawił ją do wiatru. Bob? Bob nie szuka niczego. Niesie go fala życia przez meandry drobnych przekrętów, z których się utrzymuje. Wszystko między nimi dzieje się szybko i po pijanej nocy budzą się w apartamencie kobiety ze świadomością, że właśnie przytrafiła się im ot - jedna noc bez większego znaczenia. A dla nas, widzów, i wieczór i noc znaczenie ma. Dostajemy przepyszne sceny. Ich poznanie w pubie, okraszone znakomitymi, świetnie przetłumaczonymi balladami a potem jeszcze lepszą, jedną z elegantszych jakie widziałem - scenę miłości. Fizycznej miłości, oczywiście. Ewa Konstancja Bułhak zaplanowała to delikatnie, z wyczuciem. W sposób pięknie dopasowany do narracji. Ten seks dwojga bohaterów, pokazany z perspektywy oparć fotela, jest na tyle czytelny i na tyle zabawny, że z przyjemnością się to po prostu ogląda. Sztuka tkwi w tym aby opowiedzieć tak, by Widz zrozumiał. Niekoniecznie przy tym wymachując kawałkami samych siebie.
Rozstają się z założeniem, ze nie będzie dalszego ciągu. Czy można bardziej kusić Los? Oboje chcą tą noc sprowadzić do porządku dziennego. Jest kolejna, przezabawna scena. Doskonale zagrana i zatańczona przez Mateusza Króla. Jego rozmowa z pewną własną częścią ciała. Nie powiem z jaką, bo zabrzmiałoby to banalnie. Napiszę jedynie - znowu z przyjemnością patrzymy na inteligentny, estetycznie podany, błyskotliwy humor. No i taniec. Świetnie się, to już uwaga do całości widowiska, aktorzy w spektaklu ruszają. A Edynburg tonie w deszczu. Jak to w Szkocji. I Kamila Bukańska, pani scenograf tego przedstawienia, pięknie ten deszcz pokazała. Zabieg prosty, ale czytelny i doskonale oddający klimat sytuacji. Brawo!
To nie jest thriller psychologiczny o głęboko ukrytych, podskórnych znaczeniach - i bardzo dobrze. Zatem można przewidzieć, co będzie dalej. Zabawny sobotni poranek dwojga bohaterów ciska ich w prozę zaplanowanych na ten dzień obowiązków. Udaje się je opanować, powiedzmy, w śmiesznym aż do głośnego aplauzu na widowni, pół na pół. I kolejne ich spotkanie. Kolejna , szalona noc Heleny i Boba w takt pięknego sportu, gry na gitarze i bardzo dobrego aktorstwa. Potem niedziela, a po niej równie szalone w ich wykonaniu i przepiękne, pozostawiające nas, widzów we wzruszonej radości, zakończenie. Brawa i uśmiechy. Aż się chce wstać, porozmawiać. Chce się po „Szaleństwie nocy letniej” po prostu żyć. Jest w spektaklu jeszcze bardzo dobra scena przemowy Boba do syna, którego bohater nagle postanawia odwiedzić. Mateusz Król wspina się w niej na językowe wyżyny i miałem wrażenie, że gdyby powstawała kolejna część „Trainspotting” pan Mateusz miałby w niej zagwarantowane miejsce.
Lekki, zabawny, świetnie wyreżyserowany, zagrany - tu wspomnę bardzo dobrze brzmiącą zza dekoracyjnej zasłony gitarę Macieja Papalskiego - i zaśpiewany spektakl. Kolejna udana premiera Teatru Współczesnego, wieńcząca sezon nowej dyrekcji, czyli tandemu Malajkat/Hycnar. Patrząc na ten przemiły spektakl aż się chce czekać na ich kolejne premiery. Było - nie było. Gdyby Państwo mieli wolny wieczór i chcieli zobaczyć coś lekkiego, takiego w sam raz na wety po wczesnej kolacji ze znajomymi, albo na sympatyczny początek wieczornego spotkania - ten nieco ponad godzinny spektakl polecam z czystym sumieniem.