Gra
Maciej Karpiński, Literatura nr 30, 24.07.1975

W niezbyt fortunnym momencie, bo podczas trwania Sezonu Teatru Narodów, weszła na scenę Teatru Współczesnego "Gra" Wojsława Brydaka. Rzadkość pojawiania się współczesnej dramaturgii polskiej na scenach stołecznych - źródło długotrwałych dyskusji - każe z uwagą przyjrzeć się każdemu nowemu zjawisku. "Gra" to z pewnością sztuka oryginalna i ciekawa, zarówno pod względem formy, jak i zawartości myślowej. Wojsław Brydak zgłasza "Grą" akces do tzw. dramaturgii otwartej, pozostawiając realizatorowi stosunkowo dużą swobodę wyboru wariantów, w wielu momentach wręcz puszczając fabularny tok swej sztuki "na żywioł". Z drugiej strony - dąży do przeprowadzenia konsekwentnego wywodu myślowego. Konsekwentnego - to nie musi znaczyć jednoznacznego. Autor "Gry" unika jednoznaczności, i to - według mnie - wychodzi dramatowi na korzyść. Suma niedopowiedzeń składa się na specyficzną atmosferę tej sztuki, która chyba - zarówno w zamyśle autora, jak i w ostatecznym efekcie - ma być czymś więcej niż tragikomedią. Świadczy o tym zresztą charakterystyczny fakt: od strony dramaturgicznej "Gra" zaczyna się łamać w momencie, zanim wszystko zostaje dopowiedziane do końca, kiedy zamiast - nomen omen - swobodnej gry scenicznej, w której atutami autora są niedopowiedzenie i sugestia, padają słowa ostateczne. Jak na przykład "śmierć" słowo-klucz sztuki Brydaka. "Gra" jest bowiem sztuką o śmierci. O powolnym, coraz bardziej uświadomionym umieraniu, przybranym w formę gry, zabawy. Owa ludyczna forma wymyka się jakiejś zdecydowanej ocenie moralnej, od której autor zresztą wyraźnie stroni. Jest on raczej beznamiętnym rejestratorem zabawy, co skłania do mniemania, że "Gra" niedaleka jest gatunku, który nazwałbym "teatrem absurdalnego okrucieństwa". Byłby to jednak zapewne osąd nazbyt jednoznaczny wobec utworu, który tak barda unika wszelkiej jednoznaczności, którego celem jest bardziej rozbudzić moralną i intelektualną dociekliwość, aniżeli postawić gotowe diagnozy. Sytuacja wyjściowa: quiz, rodzaj zabawy z udziałem publiczności, częstej na rodzimych estradach. Nienaganny konferansjer ze swadą zapraszający kilku mężczyzn z widowni do udziału w "grze", której reguły, cel ani nagroda nie zostają do końca ogłoszone. Świadomość tych reguł dociera do nas - widzów w trakcie trwania "gry" i zaledwie o ułamek chwili wyprzedza samoświadomość bohatera, uczestnika i "zwycięzcy" konkursu, który staje się ofiarą. W warstwie metaforycznej owa "gra" - wskazują na to zarówno jej tajemne reguły, jak i jej przebieg - jest odtworzeniem drogi życia, zdobywania doświadczenia, ambicjonalnej walki, aby "być lepszym" - wszystkiego, co i tak ma swój smutny koniec - niczym "Gra" Wojsława Brydaka. Zaletą sztuki - szczególnie w pierwszych sekwencjach - jest humor słowny, nieco absurdalny, i sytuacyjny, nieco groteskowy. Zastąpienie komediowości tonem powagi - stanowi zarazem moment obniżenia lotu co odbija się wyraźnie na przedstawieniu - dzieje się to mniej więcej w chwili wkroczenia na salę "oficjeli" i ich przydługich przemówień. W każdym wszakże razie "Gra" stanowi propozycję dramaturgiczną ze wszech miar ciekawą i dziwić się należy, że dopiero po paru latach od czasu swej pierwszej publikacji i prapremiery - pojawia się na scenie warszawskiej. Przedstawienie w Teatrze Współczesnym reżyserował Maciej Englert - który dowiódł już jako reżyser, że posiada wyczucie tętna współczesności, tudzież tego, że ma dobrze opanowany warsztat inscenizatora. "Gra" w pełni potwierdza obie opinie. Mówiąc wprost: precyzja i rzetelność, chciałoby się powiedzieć "fachowość", z jaką "Gra" została na scenie zrealizowana, godne są najwyższych pochwał. Tym bardziej, że Englert w żadnym wypadku nie ułatwiał sobie zadania, przeciwnie; uruchomił na scenie dużą i skomplikowaną machinę, z baletem, muzyką, z efektami świetlnymi i dźwiękowymi - i wszystko to działa sprawnie pod jego reżyserską ręką. Zaskakuje również swoją pomysłowością i precyzją wykonania efekt końcowy, którego, rzecz jasna, nie zdradzę, powiem jedynie, że nie powstydziłby się go Grand Guignol w latach swej świetności. Pierwszym sprzymierzeńcem reżysera jest w przedstawieniu "Gry" Kazimierz Rudzki. Rola Konferansjera wydaje się po prostu dla niego napisana i trudno odróżnić, co jest tekstem autora, co odaktorskim komentarzem, a co zwyczajnie sugestią osobowości Rudzkiego, który potrafi być i kabaretowo zabawny (pierwsza połowa przedstawienia), i nagle zmienić się w groźnego kapłana tajemniczego rytuału. Tym większa szkoda, że na skutek owego załamania się dramaturgii "Gry", o którym była już mowa, pod koniec rola Konferansjera schodzi jakby na plan dalszy i nie zostaje należycie spointowana. W ogóle przedstawienie ma mocną obsadę aktorską, nawet niewielkie objętościowo role grają wytrawni aktorzy Współczesnego. Najwdzięczniejsze zadanie przypadło grupie uczestników "gry", spośród których Damian Damięcki wysuwa się stopniowo na czoło, by stać się głównym bohaterem dramatu. Bardzo prawdziwie udało się Damięckiemu oddać prostotę i naiwność bohatera, przeradzające się - poprzez strach i bunt - w gorzką świadomość nieuchronności przeznaczenia. "Gra" w Teatrze Współczesnym to przedstawienie godne uwagi. Mamy tu bowiem do czynienia z rzetelnym, bez jakiejkolwiek taryfy ulgowej i bez znamion "realizacji z obowiązku", podejściem do utworu rodzimej produkcji współczesnej. Ze strony teatru jest to najlepsza - i jedyna możliwa - wypowiedź w niekończącej się dyskusji o polskiej dramaturgii. Oby nie była głosem wołającego na puszczy.

Deklaracja dostępności