Pastorałka
W stronę Schillera, Jerzy Zagórski, Kurier Polski, nr 18, 27.01.1982

Tradycja ludowych „Szopek”, „Jasełek”, „Herodów” szczególnie bujna  na ziemi krakowskiej, ale przecież zakorzeniona w całej Polsce, stanowi, jak wiadomo, niewyczerpaną kopalnię podniet teatralnych i każdy dramatopisarz, tudzież inscenizator może z niej czerpać do woli, co zresztą wielu czyniło i czyni nadal z zapałem. Warto jednak przypomnieć, że szczególnie u świtu tego stulecia, gdy krzepł teatr zawodowy w naszym kraju, sprzyjało sięganiu po tę żyłę kruszcu artystycznego zapatrzenie się w rodzimą sztukę ludową, przy czym przynajmniej jeszcze wtedy groziło „cepeliowskie” zestandaryzowanie motywów. Powstało wówczas między innymi znamienite dzieło Lucjana Rydla, dziś już absolutnie klasyczne z mnóstwem odniesień do stosunków sprzed I wojny. Inną, podobnie już klasyczną kompozycją jest „Pastorałka” Leona Schillera, którego główna działalność przypada na lata między I i II wojną oraz po II wojnie, lecz który z rodzinnego Krakowa wyniósł młodzieńcze wspomnienia i zasady artystyczne.

Jako wielki inscenizator i zawzięty szperacz, wyszukiwacz szczególnie smakowitych tekstów słownych i muzycznych, które aranżował i rozbudowywał po swojemu, stworzył na wspomniany temat bardzo sugestywny i pamiętny układ, zobowiązujący do pietyzmu.  

Maciejowi Englertowi, który w Teatrze Współczesnym wystawił teraz „Pastorałkę" Schillera, z trudem udało się obfity materiał zawrzeć w granicach 3 godzin. Stworzył widowisko wartkie i zwarte. Przedstawienie jest bardzo starannie dopracowane i aktorsko, i wokalnie, i tanecznie, i muzycznie. Zespół daje dowód wzorowo rzetelnego stosunku do swej pracy. Jak wiadomo, obsada Schillerowskiej „Pastorałki” jest dość tłumna. „Osób”, do których zaliczeni zostali takie bardzo uroczy Wołek i Osiołek, aniołów męskich i damskich, mieszkańców Betlejem, pasterzy, Trzech Króli, Heroda i jego świty, pachołków, śmierci i dwu diabłów, razem jest coś 60. Postaci więc — kopa. Choć niektórzy artyści wzięli na siebie po parę ról, nie widzę możności omówienia każdej kreacji z osobna. Całość jest tak koncertowo zestrojona i tak bez jakichkolwiek luk że mogę tylko przekazać ogólne uznanie dla wszystkich bez wyjątku.

Jeżeli wymienię wśród śpiewających aniołów Stanisławę Celińską, a wśród pasterzy Mieczysława Czechowicza i Wiesława Michnikowskiego (dodatkowo w roli Osiołka), to nie po to, by ich wyróżnić przed innymi, lecz by podkreślić dyscyplinę aktorską zespołu, która pozwoliła wtopić w zbiorowy chór tak zdeklarowanych solistów.

Dodam jeszcze, że Ewa Starowieyska za kamerton malarski swojej scenografii przyjęła nie opatrzoną już w inscenizacjach tego tematu góralszczyznę, lecz malarstwo włoskie, które w kopiach i reprodukcjach zstąpiło dość powszechnie do naszych kościołów.

Deklaracja dostępności