Tango
„Tango” , Malwina Głowacka, Więź nr 11, 1.11.1997

„Tango” wystawione ostatnio przez warszawski Teatr Współczesny od ra­zu zaczęto porównywać z jego prapre­mierą z 1965 roku, która odbyła się na deskach tej samej sceny. Ponieważ znam ten spektakl jedynie z opo­wiadań, nie mogę sobie pozwolić na podobne rozważania. Muszę jednak przyznać, że w moim domu wspomi­nano tamto przedstawienie. Myślę, że należało ono do najważniejszych do­świadczeń teatralnych moich rodzi­ców. Przywoływali oni najczęściej scenę końcową — bardzo wówczas wymowny triumf chama nad inteligen­tem — podczas której Edek (Mie­czysław Czechowicz) porywał do tanga Wuja Eugeniusza (Tadeusz Fijewski).

W „Tangu” ‘97 rolę Wuja Eugeniu­sza zagrał Wiesław Michnikowski, który u Erwina Axera występował w roli Artura. Minęły 32 lata od pa­miętnej prapremiery. A mimo to obec­ny spektakl wyreżyserowany przez Macieja Englerta, należący z pewnoś­cią do najlepszych i najważniejszych w ubiegłym sezonie, niezbicie dowodzi, że sztuka Sławomira Mrożka nic a nic się nie zestarzała. Nie wzbudza ona być może takich emocji jak kiedyś, ale też nie pozostawia obojętnym.

Englert nie starał się na siłę uwspół­cześnić „Tanga”. Nie znajdziemy tu więc szaleństw interpretacyjnych, grubo cio­sanych aluzji; na scenie nie ma też żadnych rekwizytów, które w sposób nazbyt oczywisty wskazywałyby, że akcja dzieje się tu i teraz. A mimo to jego przed­stawienie poraża aktualnością. Tekst Mrożka nabiera nowych znaczeń, tak dziś istotnych, choć — co zrozumiałe — całkiem innych niż ponad 30 lat temu.

Mamy więc rok 1997. Zacznijmy od Artura i spróbujmy domyślić się jak mogła wyglądać jego biografia. Boha­ter ma dziś 25 lat, więc urodził się na początku lat siedemdziesiątych. Zdą­żył doświadczyć „dobrodziejstw” PRL, musi pamiętać stan wojenny, a w 1989 roku był już prawie dorosłym człowie­kiem. Jego bunt wyrasta z głębokiej nieakceptacji stylu życia, jaki prowa­dzą jego rodzice, którzy doszczętnie przesiąkli ideologią panoszącą się w Polsce blisko 45 lat. Ideologią, która miała za nic dawne świętości i trady­cję, która gardziła powszechnie uzna­wanymi wartościami w imię pozornej wolności.
Stomil i Eleonora, na dobre zarażeni egzystencjalno-marksistowskim światopoglądem, są jednak głę­boko przekonani, że raz na zawsze odrzucili wszelkie więzy, szczególnie religii i moralności, choć w rzeczywis­tości realizowali założenia systemu, który ograniczał jak żaden inny. Swoją drogą trzeba przyznać, że rodzice Ar­tura poszli po prostu na łatwiznę. Bar­dzo przyjemne to życie, kiedy wszystko jest dozwolone, gdzie nie ma ani za­sad, ani wykroczeń.
Na dobre przy­zwyczaili się do niego. Stomil całymi dniami snuje się po mieszkaniu w pi­dżamie, a Eleonora bez najmniejszych skrupułów zdradza go z Edkiem. Właśnie przeciwko temu buntuje się Artur. To młody współczesny intelek­tualista, który ma świadomość, że dziś, w czasach raczkującej demokra­cji, to starcze rozwydrzenie może zro­bić jeszcze wiele złego, że ta rzekoma wolność zatruwa pokolenia wprzód i wstecz. Daje pole do popisu właśnie takim Edkom, tylko czekającym, żeby zakrzyknąć: Teraz moja kolej. Wy bę­dziecie mnie słuchać.

Artur uważa, że jedyną możliwością naprawy tego świata jest zbawienie poprzez formę, powtórne zamknięcie go w ryzach. Bohater, buntujący się prze­ciw buntowi swoich rodziców, liczy w tej mierze na wsparcie Wuja Eugeniusza. Razem z Babcią Eugenią są to ludzie starej daty, pamiętający jak to było przed wojną, a przecież właśnie do tych ideałów odwołuje się Artur. Oboje są już dziś niestety tylko zdziecinniałymi star­cami. Artur może liczyć jedynie na sie­bie. Dochodzi do wniosku, że tylko ślub jest w stanie naprawić ten świat, który wypadł z normy. Popada jednak w inną skrajność, popełnia grzech doktryner­stwa. Ala nie może mu wybaczyć, że traktuje ją instrumentalnie i żeni się z nią tylko dla zasady, że w imię idei pomiata człowiekiem. Niedoszła żona obmyśla słodką zemstę. Ostentacyjnie informuje, że zdradziła go z Edkiem.
Tej zniewagi Artur nie potrafi wybaczyć, choć w dalszym ciągu nie idzie mu wcale o Alę, ale o jego męską dumę, która tak bardzo ucierpiała i o zni­weczony plan. Postanawia załatwić Edka, tymczasem to właśnie on jego załatwia.

Siłą przedstawienia, obok znakomi­tej koncepcji reżyserskiej, jest wyśmieni­te aktorstwo. W tej sztuce, której boha­terami są trzy pokolenia jednej rodziny, świetnie sprawdzają się także trzy poko­lenia aktorów należących do zespołu Teatru Współczesnego. W rolę Babci wciela się Danuta Szaflarska biegająca po scenie w długiej sukni, do której nosi tenisówki i czapkę z daszkiem. Podob­nym niedopasowaniem odznacza się ko­stium Wuja Eugeniusza — stetryczałego pana
z klasą, granego przez Wiesława Michnikowskiego. Na szczególne wyróż­nienie zasługuje Zbigniew Zapasiewicz jako Stomil, który nie zdaje sobie sprawy, że czasy młodzieńczego buntu już dawno minęły i stale jeszcze nosi w uchu kolczyk, a siwe włosy związuje w kucyk. Partneruje mu Marta Lipiń­ska w roli Eleonory. Wreszcie naj­młodsi. Bardzo dobre role stworzyli zarówno Piotr Adamczyk (Artur), a zwłaszcza Ewa Gawryluk jako Ala. Aktorka zagrała tę postać jakby wbrew naszym przyzwyczajeniom. Jej Ala to nie słodka idiotka, ale mająca szeroko otwarte oczy dziewczyna, któ­ra przejrzała plan Artura i nie może mu darować, że chciał wziąć z nią ślub bez miłości. I w końcu Edek w wyko­naniu Krzysztofa Kowalewskiego — z początku zabawny, z czasem wzbu­dzający już tylko wymuszony śmiech na widowni.

Jan Błoński napisał we „Wszyst­kich sztukach Sławomira Mrożka”, że autor pokazuje świat na opak, świat pierwotnie groteskowy, gdzie starusz­ka podfruwajką, lokaj panem, ojciec udaje syna, a syn ojca... W tym też świecie dramat rodzinny odkleja się od wszelkiego prawdopodobieństwa i nabiera cech parodii. Mam wrażenie, że właśnie w tej mierze zmieniła się dzi­siaj wymowa sztuki Mrożka. Nie pach­nie ona aż tak bardzo ani groteską, ani parodią, nie przeczy też regułom praw­dopodobieństwa jak kiedyś. Przeciwnie, historia opowiedziana przez Macieja Englerta wydaje się wielce prawdopo­dobna i daje nam właśnie teraz sporo do myślenia. Może być przestrogą dla tych młodych ideowców, którzy myślą i chcą dobrze, ale zatracają się w swoim żałos­nym formalizmie, zapominając, że stawka w tej grze jest znacznie większa i mogą przeoczyć to, co najważniejsze.    

 

 

 

Deklaracja dostępności